Pierwszy rzut oka na rysunki/obrazy Filipa Kurzewskiego i wydaje się, że mamy gotową odpowiedź: gatunek Science Fiction. Ale opinię taką, po chwili zastanowienia się nad tym na co patrzymy, szybko i z ulgą porzucamy. Kurzewski nie jest bowiem jeszcze jednym autorem komisów o przyszłości ani ilustratorem powieści, które w niej się dzieją. Choć zarówno Lem jak i Tolkien byliby ze współpracy z nim zadowoleni, to myślę, że jego twórczość bliższa jest pogodnemu Kafce niż im. Kafka pisał o współczesności, okropne przygody pana K. nie dzieją się nie wiadomo gdzie, ale tu i teraz, a może w nim samym. Są to teksty o samotności, obcości i izolacji wobec otoczenia, o współczuciu, przy czym nie zawsze mamy do czynienia z tekstem pełnym, opatrzonym tytułem i nie we fragmentach - czyli również w warstwie formalnej wymagają komentarza albo przemyśleń. Podobnie jest z rysunkami / obrazami Kurzewskiego gdy mówimy o formie, stąd to podwójne ich nazywanie, i nawet teraz, już pisząc o nich nie wiem całkowicie czym są. Część to z pewnością rysunki, wykonane z niezwykłą biegłością, przy użyciu pisaków różnej szerokości i o różnym stopniu zużycia, przez co kreski nimi prowadzone mają rozmaite czernie i szarości. Ale też oglądamy rysunki kolorowane kredkami, farbami, barwnymi pisakami, potem (a może przedtem) drapane i skrobane, rozbielane i przyciemniane, przez co prace te trudno nazywać rysunkiem. Powstaje jakiś nowy nośnik przekazu i chyba ma on szanse być coraz bogatszy - początkowo napisałem coraz nowocześniejszy - ponieważ Kurzewski nie stroni także od pracy z komputerem, co widać szczególnie w pracach związanych z architekturą.
Kurzewski rysuje / maluje teraźniejszość, wskazując co według niego jest w niej istotne. Dokonuje tego dość prosto, przez zmianę proporcji pomiędzy elementami przedstawianych krajobrazów.
Ponieważ krajobrazy owe składają się w większości przypadków tylko z rzeczy i ludzi, więc zmiana proporcji objawia się w relacjach pomiędzy nimi, przy czym z reguły to rzeczy przerastają człowieka. Jest w tym zawarta prawda o losie człowieka, z trudnością ale może i z ciekawością poruszającym się po świecie pełnym niespodzianek, zmuszonym przez okoliczności do podejmowania się wielkich zadań, dość samotnym, bo w swojej wędrówce przez namalowane krajobrazy nie ma wielu towarzyszy. To właśnie ta kafkowska "przeraźliwość życia, którą większość ludzi na szczęście tylko niekiedy sobie uświadamia", jak pisał Elias Canetti o listach Franza Kafki do Felicji Bauer, w których czytamy o wieloletnim zamieraniu ich miłości i narzeczeństwa. W pracach Kurzewskiego być może najlepiej widać to w Portalu katedry Rennes. Mały człowieczek stojący przed katedrą jest prawie niezauważalny, wtapia się w tło i posadzkę, które też zresztą mają niewyraźnie kształty, są raczej szarawą mgłą z majaczącymi rusztowaniami niż realnym otoczeniem katedry. Najważniejsza jest oczywiście ona, ale jej portal nie wygląda jak dzieło gotyckiej sztuki inżynierskiej. Przetworzony został w rodzaj scenografii na serio, czyli nie teatralnej ale będącej częścią życia - przez swoją dominację nad stojącym przed nią z zadartą głową człowiekiem. Siła uosobiona w portalu wydaje się go nie zauważać, ma co robić sama za sobą: dość dowolnie przyciemnia i rozjaśnia fragmenty architektury, podkreśla co chce kolorami używając całej ich palety, potrząsa gargulcem wysuniętym w stronę patrzącego człowieczka. Trochę strach nas oblatuje ale i zaciekawiamy się, co jeszcze może nam owa siła pokazać, zresztą stojąca przed katedrą osoba na za bardzo przestraszona nie wygląda. Być może ma za sobą marsz przez inne krajobrazy Kurzewskiego, a te nie zawsze wyglądają na przyjazne.
Krajobrazy przypominają czasami szroty z częściami rozmaitych endowerów, którym nie udało się oderwać od Ziemi, albo zapomnianą bazę wojskową z resztkami samolotów transportowych przemieszanych z wrakami okrętów.
To co byśmy mogli nazwać krajobrazem naturalnym w pracach Kurzewskiego pojawia się w dalszym tle albo na odrębnych obrazach. Mamy za to teflonowe mega kwiaty, mega tubusy, mega śruby i śrubsztaki, skomplikowane połączenia rurowe, porzucone na poboczu wężownice. Zastanawiają rozpięte nad partiami terenu płachty, jakby miejsca prowadzonych robót - ale jakich? Mechanicy (złomiarze?) pojawiają się tam rzadko, jakiejś wytężonej pracy nie widać, nie spodziewamy się także deszczu ani słońca, bo i chmur i nieba z których by mogło padać albo świecić nie dopatrzymy się. Perspektywa, odległości i wzajemne związki przedmiotów są w tych pracach Kurzewskiego mało istotne, wydaje się że jak byśmy coś ujęli albo coś dodali to nic wielkiego by się nie stało, jak to bywa na placu z częściami maszyn, o których nic nie wiemy pewnego, ani do czego służą ani po co były albo będą budowane. Wszystko razem jest współczesną odmianą Piranesiego, który czym innym zapełniał rysowane przez siebie schody, bo nie znał przedmiotów dziś używanych. Albo też mamy tu do czynienia z mechanistyczną odmianą Archimboldo, o ile uda się nam doszukać w przedstawieniach jakiejś alegorii - ale to trzeba pozostawić każdemu widzowi z osobna.

Taki opis prac Kurzewskiego mógłby oznaczać, że nie ma w nich tego, co moglibyśmy nazwać kompozycją, o nie. Kurzewski ma za sobą solidną szkołę rysunku architektonicznego na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej i gdyby nawet nie chciał, to zasady komponowania płaszczyzny rysunku i jego tworzenia dają się odczytać. Nazwał bym je nawet klasycznymi, odnosząc je do pierwszego okresu powstawania tej szkoły a na pewno do okresu tuż powojennego. Rysowano wtedy z pokazaniem konstrukcji odtwarzanych przedmiotów, z podkreślaniem ich konturów, istoty i kształtu przenikających się brył.
Takie były rysunki Zygmunta Kamińskiego, Eugeniusza Szparkowskiego i Henryka Dąbrowskiego, dopiero w latach ostatnich, gdy rolę rysunku jako konkretnej ilustracji formy budynku zaczęła
przejmować technika komputerowa, do głosu dochodzić zaczęła maniera bliższa impresji niż inżynierskiemu konkretowi, też reprezentowana przez wybitnych malarzy jak Franciszek Maśluszczak i Włodzimierz Karczmarzyk albo rysowników jak Adam Sufliński. Wydaje się, że Kurzewski nie korzysta z tej propozycji naszej szkoły rysunku. W jego pracach nie ma akwarelowych pejzaży, prace hand made są zapowiedzią jego prac wykonywanych przy pomocy komputera, czyli projektów architektonicznych.

Można powiedzieć, że część z nich była zapowiadana właśnie w rysunkach odręcznych, które tym samym, będąc autonomicznymi dziełami, stały się zapowiedzią Nowych Architektur rysowanych przez Kurzewskiego. Zaprojektowane przedmioty mają organiczne kształty, trudno powiedzieć co jest materiałem z jakiego mogłyby powstawać, w genezie ich widać nie tylko formowanie materii typu hard ale i soft, czyli światła, koloru, wyobrażenia i anegdoty a może poważnej opowieści. Są to pomysły piękne, łączące świat materialny z poetyckim, jak owa dzielnica na Ursynowie w Warszawie nazwana Dolina Motyli. Już sama nazwa uwalnia nas od myśli o kłopotach, jakie się ma gdzie by się nie mieszkało i pracowało. Projekt jest odpowiedzią na pytanie co można zrobić dla bezpostaciowego fragmentu miasta, kompletnie nijakiego, depresyjnego, z pustawymi ulicami i hektarami miejskich nieużytków za to z przepełnionymi domami - pojemnikami do mieszkania.
Odpowiedź: Dolina Motyli, wychodzi poza wszelkie oczekiwania i nawet bez obejrzenia propozycji architektonicznej zmusza do refleksji. A propozycje te idą w kierunku stworzenia scenerii życia miejskiego odmiennej od wszelkich istniejących, przy czym nie można ich autorowi zarzucić ignorancji inżynierskiej. To wszystko daje się zbudować, tyle że estetyka nowych budynków nie jest jeszcze zrozumiała być może nawet dla inwestorów i przyszłych mieszkańców. Ale tak zwykle bywa z projektami odchodzącymi od sprawdzonej estetyki Wersalu na rzecz nowej estetyki, w której domy nie
mają formy prostopadłościanów, kolory są kolorami, nie pochodząc z rozwodnionych farbek do pokrywania niby prawdziwego tynku, a sztuka tworzenia krajobrazu łączy wszystkie jego elementy w harmonijna całość.

Myślę, że ta właśnie cecha twórczości Filipa Kurzewskiego jest najlepiej widoczna w tym etapie jego działalności. Jest to twórczość autonomiczna i intelektualnie zwarta. Poszczególne jej przejawy są właśnie harmonijnie połączone. Rysunki zamieniały się kiedyś w tkane obrazy, potem do coraz większego znaczenia dochodzi kolor, potem pojawiają się dzieła trójwymiarowe, skromna rzeźba i bogata architektura. Mimo pozorów nie jest to twórczość hermetyczna. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że jest to w najlepszym tego znaczeniu tego słowa "sztuka ulicy", to znaczy przedstawiająca otoczenie człowieka, którym najczęściej jest ulica, miejsca publiczne, miejsca wspólnego przebywania, i tak pokazywana, żeby jak najmniej w niej było odcięcia się od innych ludzi. Myślę, że stąd bierze się wspomniana na początku maniera rysowania niby komiksowego, niby scenografii typu MTV, bo to są formy przekazu, które w przyszłości najlepiej trafiać będą do wielkich rzesz odbiorców sztuki. I pisze to bez względu na to, jak dalece nie gustuję w teledyskach - za wyjątkiem niektórych, tych będących prawdziwa sztuką, jak to co proponuje nam Filip Kurzewski.


prof. zw. arch. Doktor Honoris Causa Sławomir Gzell"


O SZTUCE